Nie wiem czy wygląda to na zaćmienie w ogóle. :)
Zabrałem się za zdjęcia pod sam koniec, przy okazji nie mogąc namierzyć nakrętki do statywu.
Wyszło tak sobie.
Kolega mój, z którym odbywam w tygodniu marsze dla zdrowotności, w kiosku kupił taki oto zestaw - "W Sieci", "Neewsweek" i "Nową Fantastykę". Oczywiście został poruszony temat dlaczego taki akurat zestaw - okazało się że celowo wybrał skrajności, by przez ich pryzmat dostrzec wszystko w jakiejś perspektywie. Na zasadzie "trucizny" i antidotum". Nie spytałem się, która gazeta jest czym, natomiast gdybym miał ja to stwierdzić, orzekłbym, że bywa tak nader często, że z działania trucizny leczy nas inna trucizna.
Pytany byłem również w innych już okolicznościach o rzetelną gazetę w Polsce. Pytanie sprawia mi pewien kłopot, bo mniemam iż pytający może mieć na myśli różne rzeczy, - warsztat dziennikarski, prawdomówność, w końcu obiektywizm przy przekazywaniu faktów. Dochodzę do wniosku, że taka gazeta w Polsce nie istnieje, przynajmniej nie w mainstreamie. Gazet drukowanych nie czytam zbyt często, jest to na zasadzie że "gdzieś mi wpadnie w oko" to wezmę i przeczytam i jest równie dobrze "Neewsweek", jak i "W Sieci". W podróż kupuję czasem "Do Rzeczy", lub jakiś dodatek historyczny. Nie ma tak, żebym z treściami jakiejś w 100% się identyfikował, ani w 100% je odrzucał. Polską prasę czyta się z pewnym zażenowaniem.
Każda z nich kreuje jakąś rzeczywistość - obrazy w nich zawarte są na ogół skrajne, skażone poglądami autorów tejże. Skutek jest taki, że interpretacja faktów, odbywa się po linii dostosowania ich do profilu gazety. Nawet prosty przekaz, można zabarwić emocjonalnie, dodatnio lub ujemnie, zbagatelizować, bądź nadać znaczenie, wyolbrzymić. Te techniki są banalne, przy czym całkowicie eliminują zarzut kłamstwa.
Prosty przykład obrazuje pewien sędziwy kawał z brodą. Tak wyglądały nagłówki gazet podające czytelnikom informację o Napoleonie.
"Korsykańska bestia uciekła z więzienia"
"Napoleon zbliża się w szybkim tempie do Paryża"
"Jutro witamy Najjaśniejszego Pana".
Żadnemu z tych przekazów nie można zarzucić kłamstwa. Natomiast ładunek emocjonalny został wyważony tylko w drugim nagłówku. Napoleon zdawał sobie zresztą sprawę z siły mediów, gdyż jemu właśnie przypisuje się powiedzenie: "Cztery nieprzyjazne gazety są groźniejsze niż tysiąc bagnetów".
Narracja naszych gazet oscyluje między straszeniem bestią, a witaniem najjaśniejszego pana. Na forach w blogach królują odtworzone cytaty z przekaziorów, przy czym czytelnicy ich często nie analizują nawet słowa pisanego i nie starają się zrozumieć tekstu. Nie dalej jak wczoraj znajomy przytaczał mi rozmowę ze znajomą, która dopytywała się co to jest ten pijar, bo jedyne co jej przychodziło do głowy to zakon pijarów i nie wiedziała co oni mogą mieć wspólnego z polityką.
Przeciętny człowiek nie zna się na uprawianiu polityki. Działania postrzega przez pryzmat ich oddziaływań na swoją osobę, oraz przez proste słowa, bodźce, hasła - które wyrwane z kontekstu zaczynają żyć własnym życiem. Jaskrawe przykłady manipulacji werbalnej, to wyrwanie z kontekstu. Tu za przykład zawsze służy mi powiedzonko "gorszy sort". Bez kontekstu "gorszym sortem" nazwała się opozycja, wszyscy przeciwnicy PIS, zsolidaryzowali się pod tym hasłem, którego miał użyć Kaczyński. Chaos i szum informacyjny był tak wielki, że nawet mój znajomy dziennikarz o poglądach prawicowych pojawił się na swoim profilu z kartką "gorszy sort". Tymczasem "gorszy sort", odnosił się do wąskiej dość grupy dziennikarzy i polityków, którzy przedstawiają swój kraj za granicą w złym świetle.
Półprawdy - Pół prawdy to całe kłamstwo. Portal "Wpolityce" podał w 2015 r. pod tutułem "Schizofrenia czy Oszustwo" informację jakoby posłowie PO nie poparli nowelizacji ordynacji podatkowej, korzystnej dla podatnika. Była to taka nie do końca prawda, bo ze sprzeciwem spotkała się nie cała nowelizacja, tylko poprawka do niej i tak zresztą przyjęta.
Już kolejny raz obiecuję sobie zerwanie z polityką. Tyle fajnych rzeczy, książek, nowa praca w której sporo się dzieje, a ja zawsze muszę trafić na coś takiego, co wprawia mnie wręcz osłupienie typu, "czy oni mówią poważnie?"
Naprawdę, coraz bardziej podobają mi się pomysły pana Żakowskiego. Gdybym miał więcej czasu, założyłbym jakiś "fanklub" tego dziennikarza. Ostatnio w "Bitwie Redaktorów", wyprowadzał tezę polskiego autorytaryzmu (że niby konkurencyjny) w wykonaniu PIS. Autorytaryzm konkurencyjny to taka hybryda z demokracją, z jakimiś tam mniej lub bardziej uczciwymi wyborami ale i łamaniem praw obywatelskich, oraz nadużywaniem władzy. Myślę, że w Polsce, czy to za PISu, czy innej władzy, znalazłyby się przykłady na wszystkie wymienione aspekty owego autokratyzmu, kwestia tkwi w jego zawoalowaniu. Do tego służą media, bo z nich czerpiemy informacje. No ale to tytułem dygresji, bo p. redaktor dostrzegł inny przykład na działanie autorytaryzmu, zauważył mianowicie, że sejm to w zasadzie taka gra pozorów, bo w sumie potrzebny nie jest, gdyż i tak ustawy mogłyby wychodzić prosto z Nowogrodzkiej.
Na pierwszy rzut oka ma rację. Faktycznie, w przypadku uzyskania parlamentarnej większości debata spada na plan dalszy, z prostej przyczyny, że nie ma koalicjanta, z którym trzeba by dyskutować. I tak zapewne dla p. Żakowskiego systemy dwupartyjne stają się zapewne autorytatywne par excellence, bo przecież zawsze będzie jedna miała przewagę dostatecznie dużą, by robić co chce. Ażeby tak nie było, nominalnie działa trójpodział władzy, który w praktyce w Polsce nigdy nie istniał. Ta teza jest prosta do obrony - wystarczy przyjrzeć się aferom na stopniu rządowym, które miały miejsce w ostatnim dwudziestoleciu. Ktoś poszedł za coś siedzieć, został ukarany? Nie, przecież oni wszyscy byli niewinni. A nie, był jeden winny. Ale moim zdaniem szczytem hipokryzji było wsadzenie do pudła w efekcie słynnej afery korupcyjnej jednego jedynego Lwa Rywina. - Dla tych którzy nie pamiętają zbyt dobrze - sytuację można porównać do obicia mordy listonoszowi, który przyniósł złe wieści.
Dla p. Żakowskiego nie jest niczym zdrożnym wwożenie ludzi w bagażniku na teren sejmu, w przeciwieństwie do strefy chronionej na lotnisku, które jest "prywatnym biznesem". (sic!) Dla pana Jacka w ogóle takie postępowanie jest naturalne, jak upały w lecie. Owe "środki sprzeciwu" wobec władzy PISu porównuje do ruchu oporu podczas... okupacji niemieckiej. Zresztą według p. Żakowskiego, protestujący pod sejmem zostali spacyfikowani przez przebierańców z WOT, a nie policję. To jest akurat chyba do sprawdzenia, bo nie byli w kominiarkach, każda facjata jest widoczna i rozpoznawalna, a pomysł podstawiania "sztucznych glin" wręcz absurdalny, no ale z drugiej strony nawet takie pomysły nie powinny nas dziwić, więc wstrzymuję się od głosu.
Wicie się jak piskorz i unikanie odpowiedzi na pytanie red Lisickiego czy w takim razie pochwala takie przejawy radykalizowania się ruchów przeciwnych władzy (tak, RADYKALIZOWANIA, cała ta hałastra zachowuje się tak, jakby chciała wywołać zamieszki i agresję, każde zadrapanie, siniak jest dowodem na brutalne zachowanie policji) to dowód na to, że tak naprawdę Żakowski zdaje sprawę z sytuacji, tylko świadomie wykrzywia rzeczywistość, dopasowując ją do z góry przyjętej tezy. Podobnie działał broniąc jak niepodległości Kijowskiego i przyrównując go do jakiegoś bohatera, który rusza na świętą wojnę i jest zmuszony ostawić w domu dziatki płaczące...
No ale on tak ma, na tym polega jego urok. Jak się przebywa w środowisku GW trudno się niektórych nałogów pozbyć.
Poszedłem ja sobie do biblioteki, by nadmiar książek upłynnić na "szafie wymian". Torbę w drodze powrotnej miałem chyba pełniejszą... To się nazywa nałóg, bzik, kukunamuniu czy jakoś podobnie. Przewidziano mi już zgon pod stosem książek.
Nie mam jeszcze sprecyzowanego przeznaczenia dla tych książek. To znaczy sam chyba ich nie będę trzymał wszystkich, oddam zainteresowanym.
Tu już bardziej pod kątem osobistych zainteresowań. :) Ta historia kabaretu na razie najbardziej mi się rzuciła w oko.
Podstawy współczesnej mitologii? Ciekaw jestem w czym ks. Trocki widzi zagrożenia dla kościoła i co uważa za okultyzm. To może być zabawne. :)
Podobno nieco zdezaktualizowana, ale można czytać. Zobaczymy.
Oczywiście to może niezbyt dobre porównanie. Ale a propos ONRu, widziałem ostatnio takie:
Uwagę zwraca, że porównywany jest polski "kato" nacjonalista, a nie nacjonalista. Bo okazuje się, że oprócz "kato", nacjonalistów wyrasta inna grupa - działająca w oparciu o rodzimowierstwo. Czyli odwołująca się do tradycji nie chrześcijańskich, a prasłowiańskich.
Takie coś już było w latach międzywojennych. Hasło "Zadruga" do sprawdzenia w Wikipedii. Jest tam wprawdzie niewiele o dzisiejszej działalności ich ideologicznych spadkobierców, ale padają ich nazwy - "Toporzeł", czy "Niklot". Przypominam, iż właśnie "Niklot" był rzekomo odpowiedzialny za "czarny blok" z rasistowskimi transparentami na ubiegłorocznym Marszu Niepodległości.
Obecnie działa już kilkanaście taki "gniazd", odwołujących się do religii i kultury prasłowiańskiej, itp. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że grupy te są na noże z chrześcijaństwem i ogólnie wszystkim znanym ONRem:
"Jesteśmy Ario-słowiańskimi, walecznymi Wieszczami-Wojownikami. podążającymi ścieżką dumy, krwi i honoru, w promieniach dziennego i nocnego słońca, w deszczu błyskawic i huku gromów, ze wzniesionym mieczem i czystym, spragnionym wiedzy umysłem, oraz ze szlachetną potężną starą Wiarą Praojców pragniemy wznosić fundament wspaniałej i silnej Lechickiej Polski oraz Wszechsławskiego tysiącletniego Imperium..."
Powyższy tekst wziąłem ze strony "Zakonu Strażników Sławii". Można doszukać się wielu analogii, z XIX pangermanizmem i ariofizmem. Silna Lechicka Polska ma już swoje pseudonaukowe podwaliny w wypuszczanych na rynek książkach, znajdujących poklask w nurcie "turbosłowian". Przykładem tu prace niejakiego Bieszka (Słowiańscy Królowie Lechii).
Udało mi się nawet oprowadzić pierwszą wycieczkę po zamku. Niewidomych... :D. Można im było opisać to czego nie ma. :)
Syn, który mnie wspomagał, stwierdził, że obiektywnie do mówiłem spoko, ale subiektywnie to przynudzałem... :P
Jakiś chłopiec spytał się mnie co w średniowieczu robił ktoś, kto chciał umrzeć... Stwierdziłem, że ludzie wtedy żyli tak krótko, że rzadko o tym myśleli. Z drugiej strony, zastanawiać się zaczęliśmy nad ideą jakiegoś "lochu samobójców:.. Zadziwiające, co też tym dzieciakom przychodzi do głowy.
Nie krzyczeli ekolodzy
Nie przykuwali do dźwigów i rusztowań...
Tak to już jest moi drodzy
że wszystko zależy od dotowań
I tak wcale nie szkodzi przyrodzie
Sztuczna wyspa, buldożery
zamek na wodzie
i inne cud bajery
Nawet znany ponoć profesor, który tak ofiarnie bronił puszczy Białowieskiej przed Szyszką tu nie miał żadnych wątpliwości, że budowa tego molocha na obszarze chronionym, to absolutnie nic złego.
Bardzo ciekawy artykuł na temat tej budowli podesłali mi znajomi:
Francuski prezydent, tak bardzo krytykujący wszem i wobec upadek demokratycznych obyczajów w Polsce, nie ma tych samych obiekcji w stosunku do naszych wschodnich sąsiadów. Na razie wprawdzie przed faktem dokonanym jest jego piłkarska wizyta w Rosji, ale widać jak na dłoni, że różne embarga i ogólny ostracyzm Kremla, które ciągną się za Putinem od czasu zajęcia Krymu i działań destabilizacyjnych na Ukrainie jest Francuzom wyjątkowo nie na rękę i różne zapowiedzi rozmów dyplomatycznych i wizyt krążą w mediach. Wizerunku Kremla nie poprawia użycie silnie działającej toksyny o nazwie Nowiczok, na byłym szpiegu Siergieju Skripalu i jego córce w Anglii, a ostatnio zatrucie tym samym środkiem dwojga przypadkowych Brytyjczyków, a mimo to... Francja kręci zadkiem i zerka na ruskiego niedźwiadka jak podstarzała panna na wydaniu.
Przypomina mi się sytuacja z 1995, kiedy to Józef Oleksy stanął w otwartym konflikcie z Lechem Wałęsą, chcąc jechać do Moskwy na 50 obchody zakończenia II Wojny Światowej. Awantura już wtedy nie dotyczyła tego, że "Łysy", chce jechać, tylko kto ma reprezentować na imprezie nasz rząd.
Po Europie rozchodziły się wówczas echa krwawej pacyfikacji Kaukazu, a Kazik napisał na okazję piosenkę "Łysy jedzie do Moskwy", którą równie dobrze, po upływie lat można przechrzcić na "Macron jedzie do Moskwy".
To jest normalne, że nie gadasz z bandytami
Nie zapraszasz ich do domu, nie odwiedzasz ich samych
Kto z kim przestaje, takim się staje
Na zawsze to w każdej jednej głowie zostaje
Myślę, że jest w tym coś żenującego
Odwiedzać gospodarza dzieci mordującego
W imię imperialnych bredni, to pomysł nieprzedni
Tłumaczy to święto w dzień powszedni
Gdy na wsie góralskie bomby spadają
Jedyna ich wina, że tam właśnie mieszkają
Gdy swoją ręką ścisnąć rękę zakrwawioną
Musowo się zabrudzi, tak już to jest zrobione
Nie będzie inaczej - zapytaj na Kaukazie
Co o tej rocznicy tam się sądzi w takim razie
Uśmiechnięte facjaty w imię zwycięstwa
Armia gdzie indziej okazuje męstwo
Łysy jedzie do Moskwy
To jest normalne, że się brzydzę przemocą
Zarówno tą małą, pod mym blokiem nocą
Jak i wielką, w imię pseudoszczytnych racji
Cicho, nie psuj nastroju przy kolacji
Ten kraj potężny, jego step wielki
Nie pojmiesz go rozumem choćbyś myślał wieki
Przy stole wyżsi rangą podczas picia wódki
Rozkaz natarcia dla stłumienia rebelii
Nie pierwszy raz, nie ostatni jak sądzę
Świata tego konstrukcja się na tym zasadza
Produkować broń, to na tym świecie
Jest pierwszy, najlepszy i największy interes
Wielu by straciło, gdyby się uspokoiło
Na wschodzie i zachodzie wszystko by ucichło
A życie tych czy owych? To drobnostka!
To wszystko jest przecież wliczone w koszta
Łysy jedzie do Moskwy
I bardzo to niesmaczne, że i cała ta afera
Kto ma jechać, a kto nie, rozmiary przybiera
Ale sedno sprawy nie w nagrodzie Nobla
Ale w nowych pięciu latach - czyli na poklask
Bo to jest normalne, że nie gadasz z bandytami
Sam nie jedzie, lecz wiernymi ministrami
Czas chce uprzyjemnić i jedyne co złe
Że Łysy też do Moskwy pojechać chce
Sentymenty lat niedawnych - co się działo niedawno
Miałem zebrać do kupy ostatnie wypowiedzi Lecha Wspaniałego, o przywożeniu przez policję Kaczyńskiego na wiec, czy obronie sądów z bronią w ręku, ale przestały mnie one jakoś w międzyczasie bawić, bo facet po prostu odleciał i pewnie rozum mu już nie wróci. Nie mniej jednak tematem sądownictwa zaraził listownie nawet 'Rolling Stonesów", a Mick Jagger na koncercie rzucił, "że jest za stary wprawdzie na sędziego, ale dość młody żeby zaśpiewać". W sumie wyszło zabawnie, bo zawsze może to oznaczać, że stare dziady w togach powinny chwycić za mikrofon i także zacząć działalność estradową, a nie orzekać.
Ja osobiście prędzej bym przytrzasnął sobie nogę drzwiami niż ruszył bronić sądów.
Nie dlatego, że uważam, iż wszystko jest robione zgodnie z prawem, konstytucją, jakimiś tam standardami. Nie mam nawet ochoty wnikać w opinie różnych tuzów prawodawstwa, by poznać skrajne opinie. Opinię o sądach mam niezmienną od roku mniej więcej 2009 i tu pora na bajeczkę.
Bajka o jest o prezesie pewnej firmy, który będąc człowiekiem dość młodym bazował na wsparciu pewnych środowisk, związanych z różnymi PRLowskimi jeszcze instytucjami, gdzie pracowali rodzice tegoż. Inna sprawa, że pan prezes z nadania, nie musiał się cieszyć jakimiś wysokimi kwalifikacjami, oprócz wspomnianych wyżej koneksji, by prowadzić działalność którą prowadził, bo tą można było prowadzić na zasadzie niemal całkowitej inercji. Pan prezes z kolegami lądował sobie w jakieś spółce skarbu państwa, za pomocą zaprzyjaźnionej firmy (organizacji niemal mafijnej zarejestrowanej na zlecenie wysoko postawionych funkcjonariuszy dawnych służb) która zajmowała się (modernizacją, informatyzacją, czy inną zacją) drenował kasę, a ochłap który z tego wszystkiego został sprzedawał za marne grosze.
Ha, zdarza się powiecie...
W przypadku tego pana, każda niemal współpraca z firmami, którym prezesował (co sobie dokładnie prześledziłem wpisując nazwisko w internet) kończyła się rozprawą w sądzie. Przed sądem stawał też stały niemal zestaw jego współpracowników... "Ginęły", im z reguły spore sumy pieniędzy.
Co ciekawe, całe towarzystwo, zaczynając pracę w znanej mi firmie od początku nie kryło swoich zamiarów, podpisywane przez nich umowy i dokumenty (albo te, które kazali podpisywać podwładnym) w pełni wystarczały, by udowodnić im niegospodarność, a nawet pospolite złodziejstwo. I co? I nic. Bez lęku prezesują do dzisiaj, jeśli zaś chodzi o sprawy sądowe, na ogół znajduję informację o wszczęciu postępowania, nigdy nie znalazłem żadnego finału, którym powinien być wyrok skazujący.
Fala tych zupełnie bezkarnych na ogół "prezesów", przetoczyła się przez Polskę jak huragan, a ciemny lud dostał bajeczkę, że nierentowne zakłady musiały upaść. Za każdym takim "panem prezesem" stał jakiś "pan generał", czy pułkownik i jego firma, której prezesi także czasem mieli problemy z sądami, czego przykładem potknięcie przy prywatyzacji Enei - jak ktoś ma ochotę może sobie poczytać, ten artykuł ostatecznie przekonał mnie w 2009 roku, że Polska państwem prawa NIE JEST i jeszcze długo nie będzie!
Jak kto ma ochotę walczyć o taki czy inny sąd, niech walczy. Niech nawet Mick skomponuje dla Lecha jakąś adekwatną piosenkę, tylko sprawiedliwości nie ma co w to mieszać.
Temat dość jajcarski, zamieszczam go niejako w ripoście na stwierdzenie iż GW najrzetelniejszą gazetą jest.
Otóż dziennikarze tejże odkryli WIELKĄ AFERĘ rządu PIS, w postaci listu prezesa GetBack do samego premiera Morawieckiego. Pan prezes Kąkolewski, któremu zaczął się palić grunt pod nogami, miał prosić premiera o wsparcie.
Mamy tajny list do premiera Morawieckiego, ekscytowali się na pierwszej stronie gazety Wojciech. Czuchnowski i Małgorzata Kolińska-Dąbrowska. oburzali się też, że kancelaria nie ma ochoty listu pokazać, komentarze "znafców" się nakręcały, przekazior oblatuje przyjazną opozycji prasę i pfffff....
Czuchnowski z żalem oznajmić jednak musiał, że pudło, że jednak już był w ogródku, już witał się z gąską, a tu ch... dupa i kamieni kupa. List wcale nie był do Morawieckiego, tylko do Kaczyńskiego i co więcej, nikt po tej korespondencji panu Kąkolewskiego nie pomógł, wyleciał ze stanowiska a cały zarząd GetBack ma obecnie na karku CBA.
Co więcej, szef kancelarii Rady Ministrów wcale nie odmówił redakcji GW pokazania listów, odpowiedział zgodnie z prawdą, że taki list nigdy do kancelarii nie dotarł. W zamian opublikował 3 inne, w których Kąkolewski rozpisuje się o sytuacji spółki, "spisku" i ewentualnej pomocy rządowej.
Niestety chyba nie takiej reakcji premiera się spodziewał...
No ale każdy się może pomylić, dziennikarz też...
Ponieważ fake news jest trudny do przełknięcia dla dziennikarza, ale jego konsekwencje koniecznie, Wojtuś pisze tedy sprostowanie:
"Wygląda na to, że zamiast listu do premiera Morawieckiego opublikowaliśmy list do prezesa Kaczyńskiego (też nazwanego "premierem") Treść jest jednak bardzo podobna a w efekcie Morawiecki ujawnił w końcu "prywatne listy GetBacku".
które skomentował Michał Dworczyk:
"Co za żenada - może ma Pan chociaż na tyle przyzwoitości i odwagi aby powiedzieć - przepraszam?"
I tu odpowiedź dziennikarza wręcz powala.
"Za co mam przepraszać? Treść jest tożsama a w końcu udało się was skłonić do publikacji tych „prywatnych” listów. BTW rozumiem, że do kogoś tak obciachowego jak Pan ,średnio to dociera".
Jak rozumiem, to są te podwyższone standardy dziennikarskie, które wynoszą GW, nad inne periodyki.
Akt wandalizmu, jak się okazuje jest powodem do niemalże sikania w majty z radości. Bo udało się zwrócić uwagę. Tak sobie myślę, że jest wiele rzeczy, które mogłyby jeszcze bardziej zwrócić uwagę, np. wysadzenie paru kościołów w powietrze... "Dość piekła kobiet"...
Przypomnę - w dwudziestoleciu międzywojennym, słynny pisarz i eseista Tadeusz Boy Żeleński swe przemyślenia na temat sytuacji kobiet i restrykcyjnego prawa aborcyjnego zawarł w zbiorze "Piekło Kobiet". Przyznać należy, że w tamtych czasach - gdzie świadomość konsekwencji seksu prawie nie istniała, dostęp do środków antykoncepcyjnych był nikły, a towarzyszył im brak badań, ogólny ostracyzm, jaki spotykał samotne matki i niejednokrotnie brak jakichkolwiek środków do życia, faktycznie mógł z życia kobiety, która zaszła w niechcianą ciążę uczynić piekło. Pisarz dziwił się wtedy bierności kobiet, które w ogóle nie przejawiają chęci walki o zmianę tej sytuacji.
Dziś jak widać walka jest, ale uciekanie się do tych samych argumentów zakrawa na kpinę. Bo to nie są kobiety z marginesu, z obszarów biedy, jakie miał na myśli Boy-Żeleński. To kobiety w pełni świadome, z dostępem do różnych sposobów na to, by dzieci jednak nie mieć, traktujące ogólny dostęp do aborcji jak jakiś fetysz, "wszyscy mają cukierek, mam i ja". "Aborcja jest ok", jak widzimy w awatarze Nata lii, choć większość kobiet powielających ten slogan pewnie z aborcją nie miała do czynienia. Kwestią etyki jest, czy w końcu jest to coś złego, czy dobrego, cała ta retoryka ma rozmyć natomiast ten problem - aborcji jako zła, nawet jeżeli jest to zło konieczne.
Natomiast tak, agresja zwraca jeszcze uwagę. W sumie agresja wśród feministek jest aspektem na temat którego mało się mówi. Hasła są wulgarne, sposób ich wyrażania wręcz obcesowy, wypowiedzi to często nacechowany ideologiczną papką bełkot. Ponieważ argumenty rzadko mają sens, albo są już oklepane - wypowiadane są krzykiem i to jest siłą napędową współczesnego feminizmu - wrzask i szokujące happeningi.
Czasem spotykam się z zarzutem, że ulegam prawicowej propagandzie i mam zafałszowany obraz problemu. Pora może ustosunkować się do tego zarzutu.
Do aborcji miałem odczyn obojętny, do pewnego momentu - a w zasadzie dwóch wydarzeń. Jednym było zdjęcie USG mojego syna, a w zasadzie czegoś co nazwaliśmy roboczo "bąbelkiem". Dziś widzę chłopca, o którym nigdy nie myślałem per "zygota" czy coś podobnego.
Druga sprawa - wynikała z pewnych rozmów i luźno rzuconego zdania, że być może w czasach luźnego i swobodnego podejścia do aborcji, mógłbym dziś nie istnieć i nie pisać tych słów, bo przecież moi rodzice byli młodzi, dopiero się uczyli i mogli mieć inne plany niż pieluchy. Stało się inaczej może dlatego, że dla niektórych aborcja nie była ok?